TWOJE ZAMÓWIENIE

KOSZYK PUSTY

dr DOROTA
RUTKOWSKA

Rozkochana w naturalnych składnikach, potrafi godzinami opowiadać o najlepszej oliwie z hiszpańskich oliwek, którą udało jej się pozyskać od lokalnego hiszpańskiego producenta. Lub o regeneracyjnym działaniu oleju z nasion brokuła czy zatrzymującym czas 24-karatowym złocie.

 

POLICZKI
W PŁATKACH RÓŻY

Kuchnia jest sercem domu. Tam spędzamy najprzyjemniejsze chwile, tam dajemy upust kulinarnej fantazji. W kuchni też powstał pomysł na menu Umami, o którym z pasją opowiada twórczyni marki, dr Dorota Rutkowska.

Jaki jest przepis na dobry krem?

Dobry krem to taki, który skutecznie pielęgnuje skórę i który jednocześnie można zjeść i się nie otruć.

Jadalny kosmetyk?!

Jadalny, czyli naturalny. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że przez zdrową, nieuszkodzoną skórę kosmetyki wchłaniają się w ciągu 28 sekund. To dużo szybciej, niż trwa proces trawienia i wchłaniania w żołądku. Dlatego tak samo, jak dbamy o to, by jeść zdrowo i unikać przetworzonej żywności, powinniśmy postawić na bezpieczne, naturalne kosmetyki. Jesteśmy tym, co jemy… i czym się smarujemy.

 

To co smakowitego znajdziemy w
kosmetykach Umami?

Owoce i orzechy, zioła z całego świata i kwiaty. Robimy z nich olejki, maceraty, oleje i masła. Róże, które wykorzystujemy w postaci hydrolatów, olejków eterycznych i olejów, to są te odmiany, których używa się też w kuchni. Zioła również. Jednym z moich ukochanych jest rozmaryn. Ma niezwykłe działanie antyoksydacyjne i przeciwzapalne. Używam także mięty, szałwii, melisy, pokrzywy. Większość składników roślinnych uprawiamy sami, a te bardziej egzotyczne oraz oleje, oliwy i minerały sprowadzamy z zagranicy od sprawdzonych, zaprzyjaźnionych dostawców.

„Umami to kwintesencja smakowitości. Wydobycie go w jedzeniu wymaga czasu: mieszania, marynowania, fermentowania. I ja też poświęcam czas swoim produktom. Maceraty ziołowe, różane czy nagietkowe, zanim nabiorą mocy, stoją sobie na słońcu w oranżerii przynajmniej przez sześć tygodni”

Ma pani swój ogród ziołowy?

Pół hektara ziemi w środku lasu na Dolnym Śląsku. A w oranżerii zimują wszystkie wrażliwe rośliny, na przykład pachnąca trawa cytrynowa.

Aż się prosi, żeby ta trawa cytrynowa czy szałwia trafiły do kuchni!

Trafiają, kiedy robię kosmetyki dla siebie i eksperymentuję. Mam oczywiście dużą profesjonalną pracownię nieopodal domu. Jednak prototypy kosmetyków często powstają w domowej kuchni.

Żeby wybrać i połączyć te składniki, trzeba mieć konkretną wiedzę. Tak jak nie każdy może być kucharzem, tak nie wszyscy potrafią zrobić sobie dobry krem. Pani potrafi.

Jest w tym trochę intuicji i przede wszystkim doświadczenie – z wykształcenia jestem internistą i nefrologiem. Wiedza medyczna bardzo mi pomaga – od 20 lat pracuję w stacji dializ. Codziennie widzę, jak w ludzkich ciałach kumulują się szkodliwe substancje. Wchłaniamy je wraz z jedzeniem, poprzez skórę, a także używając chemicznych środków czystości, w tym kosmetyków. Moje podejście oparte jest na eliminacji składników syntetycznych i szkodliwych i zastąpieniu ich tym, co daje natura. Znam działanie ziół i minerałów od podstaw. Wiem, jak wpływają na procesy komórkowe. Staram się też obserwować, jak składniki występują razem w przyrodzie. Ponadto lubię nieoczywiste połączenia.

Jakie?

Mamy na przykład masło dla niemowląt na bazie masła kakaowego, maceratu rumiankowego i odrobiny olejku różanego. Działa jak opatrunek, świetnie się sprawdza u osób z wrażliwą skórą, bez obaw mogą je wklepywać kobiety w ciąży. Pachnie lekko słodko – rumiankiem i czekoladą. To połączenie z początku zaskakujące. To trochę jak ze słonym karmelem – nie każdy zna taką kombinację, ale gdy już spróbuje, nie może się jej oprzeć.

Kiedy zaczęła się pani zajmować tą naturalnością w kosmetykach?

To był proces, trochę taki jak z przechodzeniem na zdrową dietę. Najpierw pojawiły się dzieci i szybko okazało się, że mają różne alergie. Potem moją mamę zaczęły uczulać kosmetyki. Mniej więcej w tym okresie przeprowadziłam się na wieś. A w pracy na co dzień obserwowałam pacjentów zatrutych rożnymi substancjami. I wszystko się połączyło. Posadziłam zioła w ogrodzie i zrobiłam krem dla mamy. Po raz pierwszy jej skóra odczuła ulgę. Zaczęłam się uczyć. Robiłam naturalne kremy dla najbliższych i dla pacjentów. Były skuteczne. W kremie dla mamy połączyłam macerat olejowy, hydrolat i olejek eteryczny, wszystko z róży. To jest esencja jej działania. Jak esencja smaku – umami.

Piąty smak.

Umami to kwintesencja smakowitości. Wydobycie go w jedzeniu wymaga czasu: mieszania, marynowania, fermentowania. I ja też poświęcam czas swoim produktom. Maceraty ziołowe, różane czy nagietkowe, zanim nabiorą mocy, stoją sobie na słońcu w oranżerii przynajmniej przez sześć tygodni.

Taki kosmetyk to jak naturalne lekarstwo.

Początkowo to był sposób na to, żeby moja rodzina mogła w bezpieczny sposób pielęgnować skórę. Czasem wystarczy zrobić mały krok, odstawić toksyczne substancje i zaufać naturze. Zrezygnować z kosmetyków z glikolem czy parabenami to tak jak porzucić fast foodowe jedzenie na rzecz zdrowej diety. Jako lekarz doskonale rozumiem ten proces.

Ale na przykład glikol utrwala kosmetyki. Czego używa pani w zamian?

Naturalnym konserwantem jest płyn z kiszonej rzodkwi i kiszonego miąższu kokosowego. Kiszonki w ogóle są bardzo zdrowe, przecież teraz kulinarny świat szaleje na ich punkcie! I na skórę też działają fantastycznie – wygładzają ją, działają bakterio- i grzybobójczo. Znaleźliśmy świetnego producenta tych naturalnych dodatków.

Szuka pani najlepszych dostawców, zupełnie jak wytrawny szef kuchni.

Tak! I będę się tym chwalić, bo miło się współpracuje z podobnymi sobie pasjonatami. Masło kakaowe sprowadzamy z Ghany. Przyznam, że czasem je podjadam – takie jest dobre! Podobnie jest z oliwą z oliwek. Dostarcza nam ją rodzinna andaluzyjska manufaktura. To oliwa wykorzystywana w najlepszych restauracjach! 24-karatowe złoto do ekskluzywnej serii kosmetyków bierzemy z małej mennicy we Włoszech. To mnie kręci – indywidualne podejście. Nie interesują mnie bezimienne składniki z hurtowni.

Każdy składnik kremu jest tak samo ważny?

Każdy. Rośliny zbieram w sezonie – w odpowiednim czasie, wręcz o określonej godzinie. Różę damasceńską na macerat zbieram rano, zanim obeschnie pierwsza rosa. Kiedy ogrzeje ją słońce, wyparują cenne olejki eteryczne. Pokrzywę muszę zebrać, zanim wypuści pierwsze kwiaty – wtedy najwięcej odda w kosmetykach. Nawet po wysuszeniu jeszcze mnie parzy, ale przynajmniej wiem, że ma moc.

Wsłuchuje się w pani przyrodę.

Bardzo uważnie. I nie grupuję sztywno swoich kosmetyków, bo i ludzi nie można włożyć w zamknięte ramy. Na przykład oleje z nasion brokuła i ogórka głęboko nawilżają skórę, mają właściwości przeciwstarzeniowe i przeciwbakteryjne. Świetne są w kosmetykach i dla mężczyzn, i dla nastolatków. Mamy różne typy cery, lubimy też różne rzeczy. Jedni wolą zapach pomarańczy, inni aromat kawy. Wszystko to biorę pod uwagę, bo przecież używanie naturalnych kremów – poza tym, że jest dla nas dobre – ma być przyjemne. Może dlatego wciąż nawiązuję do jedzenia? Trudno uciec od takich porównań. Kiedy smaruję się masłem kakaowym, mój młodszy syn ostrzega z uśmiechem: „Mamo, ja cię zaraz zjem!”.

Rozmowę przeprowadziła Olga Badowska, dziennikarka kulinarna

Ikona FB Ikona Instagram
X
ZALOGUJ SIĘ
STWÓRZ KONTO

[wpdreams_ajaxsearchlite]